Wyspy, wyspy, którą wybrać??? Miałam ogromny dylemat, ponieważ z jednej strony bardzo chciałam zobaczyć te słynne czyli Railay Beach(nie wyspa ale plaża) i Ko Phi Phi , żeby na własne oczy przekonać się czy naprawdę zasługują na tą „sławę” a z drugiej strony marzyła mi się wyspa i plaża tylko dla nas, pusta lub prawie pusta. Właściwie od razu odrzuciłam Phuket. Phuket…wiadomo, duża, z pełną infrastrukturą turystyczną, lotniskiem itp a ja nie tego szukałam. Był pomysł, żeby płynąć na Ko Lantę, miała dobre opinie, mało turystów ale była duża i plaże miała takie sobie. Szukałam wysp bardzo dokładnie przeglądając mapę i analizując w jaki sposób się tam dostaniemy. W końcu zostałam z 3 pomysłami:
1. Ko Jum, bo prawie nikomu nieznana, z ładnymi, podobno niemal pustymi plażami i lokalnymi wioskami. To było ważne , bo ludzie są ważni – marzyłam, żeby zobaczyć jak żyją, jak i na czym upływa im czas. Wyzwaniem był transport.
2. Ko Phi Phi...wiadomo, cudowny turkus wody, rajskie plaże i genialne widoki ale ze względu na powyższe wyspa cieszy się ogromnym zainteresowaniem turystów i to był jedyny minus.
2. Ko Lipe, dokładnie te same argumenty co Ko Phi Phi ale…dużo dalej, prawie przy malezyjskiej Langkawi.
Długo nie mogłam się zdecydować ale do tej pory uważam, że wybór Ko Jum oraz Ko Phi Phi, dokładnie w tej kolejności był najlepszym wyborem dla naszej rodziny. Dlaczego? Na Ko Jum byliśmy prawie sami, puste plaże, 2 bungalowy niemal na samej plaży a przede wszystkim klimat wyspy a może to klimat miejsca w którym mieszkaliśmy ABSOLUTNIE POLECAM LAST FISHER!!!!!
To miejsce NIE dla każdego, cudownie chiiloutowy klimacik, właściciel totalnie wyluzowany, bez stresu, już po welcome drinku poczuliśmy się jak w domu:)
Jeśli kogoś interesuje jak szybko, nietypowo i dużo taniej niż promem dostać się na Ko Jum – zapraszam, pytajcie!
Na Ko Jum czas płynął cudownie wolno…
tu jedliśmy co rano śniadanko z widokiem
tu spędzaliśmy wieczory
Jeżeli chodzi o jedzenie to ja byłam w RAJU!!
I nie tylko ja:)
Zeszliśmy wyspę wzdłuż i wszerz chociaż musiałam mieć mocne argumenty, żeby ruszyć moją rodzinę z naszego rajskiego miejsca. Moje dziewczyny były zachwycone pobytem na wyspie, ponieważ u Last Fishera zaprzyjaźniły się z małpim dzieckiem – Tarzan zdobył ich serca pierwszego dnia. Na Ko Jum jest mnóstwo małp, buszują głównie w nocy…gdy przez nieuwagę zostawiłam na stoliku okulary słoneczne (zakupione specjalnie na wyprawę!!!)to oczywiście szybko je zabrały i nie powiem, że się nie wkurzyłam! Przeżyliśmy tam też naszą pierwszą tropikalną burzę – oj działo się!!!! Wyobraźcie sobie cudowny gorący wieczór, nic nie wskazywało na zmianę pogody. My w swoim bungalowie a Marcela z Lenką w swoim i nagle słyszę grzmoty, pioruny błyskały, małpy krzyczały, totalna ulewa, hałas natury!!! Ja się bałam ale najbardziej o dzieci, straszne uczucie gdy nie możesz wyleźć na zewnątrz bo tam istny armagedon i nie możesz spać bo stresujesz się tym co czują dzieciaki. Rano, po nie przespanej nocy pobiegłam do dziewczyn sprawdzić jak się mają i okazało się , że całą noc… smacznie spały i nawet nie były świadome tego co się działo!!
Wioska na Ko Jum była naprawdę spora, domy ciągnęły się wzdłuż głównej ulicy, przy domach zagrody z kozami i mnóstwo bananowców z dojrzewającymi owocami.
Po kilku dniach musieliśmy opuścić nasz prawie prywatny raj i popłynąć na…mniej kameralny raj czyli Ko Phi Phi. Załatwienie łodzi, która zawiezie nas na wyspę okazało się być nie lada wyzwaniem ale daliśmy radę. Po przypłynięciu do głównego portu na Ko Phi Phi Don(Tonsai Pier) miał oczekiwać nas ktoś z hotelu, kto zabierze nas do miejsca przeznaczenia czyli na północ, na drugą stronę wyspy, tam gdzie zwykle jest mniej turystów. Na molo zastaliśmy tłum turystów – wszyscy czekali na swój transport a odnaleźć się w tym tłumie było baaardzo trudno ale udało się i dotarliśmy na miejsce. Zawsze będę podkreślać, że do Tajlandii TYLKO z plecakiem, chyba , że chcecie mieć mokre rzeczy! Prawie zawsze wysiada się w wodzie co najmniej kilka kilkanaście metrów od lądu.
Na Ko Phi Phi hotele nie mają prawa własności jeżeli chodzi o plaże – wszystkie są publiczne, więc możesz korzystać z tych, które najbardziej Ci się podobają. Nasza zachwycała rajskim klimatem, Marcela i Lena były w swoim żywiole…ze względu na niski poziom wody można było pójść ok. 200m zanim poziom wody się podniósł.Byliśmy nawet świadkami ślubu na „naszej” plaży.
No i oczywiście zanim wróciliśmy do Bangkoku musieliśmy zobaczyć Railay Beach!!
Railay Beach jest przereklamowana!! Wszyscy chcą ją zobaczyć i dlatego jest tam zawsze mnóstwo turystów nawet po sezonie, mnóstwo łodzi, które przypływają i odpływają. Widoki za to są niesamowite, skały otaczające plażę to raj dla wspinaczy, których widać jak maszerują z linami i całym wspinaczkowym sprzętem. Na plaży jest mnóstwo małp i trzeba bardzo uważać, żeby nie zostawić na kocu butelki czy też czegokolwiek do jedzenia bo one tylko na to czekają. Widok małpki z paczką chrupek nie należy do rzadkości a to przecież bardzo szkodliwe dla ich zdrowia i życia. Co jakiś czas pojawia się urzędnik z procą…okropność!!!! Małpy na sam widok procy stają się bardzo grzeczne ale tylko do momentu kiedy pan znika.